Choć do końca w to nie wierzyłem, zawody rzeczywiście przeniesiono na Turawę.
Trzeba oddać organizatorom, że pomimo kryzysowej sytuacji stanęli na wysokości zadania i przerzucili zawody w miarę sprawnie i z organizacyjnego punktu widzenia nie można im nic zarzucić, może poza brakiem taśmy, co jednak nikomu nie powinno przeszkadzać.
Poważny zarzut pod ich adresem to kompletny brak znajomości własnego łowiska, bo przecież kto jeśli nie oni powinien wiedzieć, że nie ma na Turawie ryb?
Wszak chyba nie wpakowali ludzi na tę plażę świadomie?
Chociaż koce które ofiarowali każdemu zawodnikowi mogą na to wskazywać.
Niemniej jednak trzeba od razu jasno stwierdzić, że wszelkie decyzje, mniej lub bardziej zrozumiałe zapadały ponad PZW w Opolu i dalece nie na miejscu są krytyczne, czy wręcz wulgarne uwagi pod ich adresem.
Jeszcze raz podkreślę, że organizacja była OK.!
Całkiem inna sprawa to sam pomysł rezygnacji z kanału Ulgi.
Tutaj sprawa jest nieczysta i niezrozumiała! Woda podczas treningu podniosła się o około 5cm, a sprawdzając stronę internetową ze stanami rzek, w piątek po południu, wszystkie wskazania na Odrze powyżej Opola miały tendencje spadkowe! Na tej samej stronie w sobotę wyraźnie było napisane, że Odra w Opolu spadła o 14cm.
Faktycznie woda była mętna i brązowa, ale w takich warunkach jeszcze idzie łowić!
Pamiętajmy też że deszcz nie spadł w piątek podczas treningu, tylko dzień, lub dwa wcześniej, a stany wód w tym regionie Polski monitoruje się dość dokładnie. Stąd pytanie: Dlaczego odbył się trening? Dlaczego od razu nie trenowano na Turawie, jeśli istniało realne zagrożenie?
Oczywiście synoptycy są czarodziejami pomniejszej klasy, więc mogli się mylić co do stanu wody, więc jeśli istniała obawa o powódź, zawody trzeba było odwołać. W piątek po treningu, lub jeszcze lepiej poczekać do soboty rana i wtedy zrobić to na miejscu. Nikt nie miał by pretensji.
Jednak nie obawa o powódź, jak brzmi oficjalna wersja była powodem przeniesienia zawodów, a brak ryb, lub dokładniej ich niechęć do współpracy. Zaledwie kilka ryb na sektorze i wielkie niezadowolenie zawodników, a nawet ankieta z podpisami były powodem dalszych posunięć!
Niestety kanał Ulgi to łowisko, gdzie najczęściej pojawiają się zera w wynikach GPP i do tego akurat wszyscy powinni się przyzwyczaić. Nie trzeba dużo szukać, jak do ubiegłorocznej edycji, kiedy to dość powszechnym widokiem był całkiem poważny wędkarz szukający po szuwarach płoteczki, czy uklejki, żeby nie wyzerować drużynie sektoru.
Tym razem było nieco gorzej, więc wszyscy stosowali tę technikę, ale to jeszcze nie powód do przenoszenia zawodów.
Jednak stało się! Decyzja padła, a na jej usprawiedliwienie wymyślono głosowanie klubów!
Nowość??? A jakże, również dla tych którzy pisali Statut i regulaminy PZW.
Jaką moc prawną miało takie głosowanie, pewnie się domyślacie. Równie dobrze można było głosować nad zmianą Prezydenta USA.
W tym miejscu należy zadać pytanie: Dlaczego zmieniać łowisko z takiego gdzie nie ma ryb, o czym wiedzą wszyscy, na łowisko, w którym nie ma ryb, a wiedzą o tym nieliczni. Czyżby dlatego że nadzieja umiera ostatnia?
Zrobić zawody żeby tylko się odbyły?
Pikanterii dodaje ploteczka, że na Turawie chemicznie zwalczano zielony kożuch glonów, czy czegoś podobnego i robiono to ponoć właśnie w miejscu zawodów. Jest to jednak informacja niesprawdzona. Sprawdzona jest natomiast inna, o braku nawet źdźbła trawy na skarpie, gdzie łowiliśmy. Tak roślinność wycina jedynie chemia! Czy to jednak miało jakiś wpływ nie wiem, jednak w mojej 30 letniej historii z wędką nie widziałem nigdy takiej pustyni! 1500m brzegu z zaledwie kilkoma rybami. Nieprawdopodobne!
Wszak póbowali je łowić nie leśne dziadki z leszczyną, a najlepsi wędkarze w tym kraju...
Faktem jest, że roiła się jakaś jętka i ryba miała prawdopodobnie sporo pokarmu, ale czy jest to wytłumaczenie tej sytuacji?
Niemniej jednak doszło do zawodów, jeśli tak to można nazwać.
Zazwyczaj w tym miejscu piszemy o technikach, zestawach i zanętach. Możecie mi uwierzyć że te były najwyższych lotów. Przeczesano każdy centymetr dna od 2-30m, a niektórzy próbowali nawet dalej. Jednak wszystkie te próby w 95% przypadków kończyły się zerem.
Spotkanie jednak przerodziło się w całkiem sympatyczną zabawę. Dawno już nie słyszałem takiej ilości dobrych kawałów i śmiechu.
Tomek Polański był nawet inicjatorem meksykańskiej fali, którą przeniósł z piłkarskich boisk na zawody GPP.
Już do końca życia nie zapomnę wędkarzy, uczestników GPP, którzy podczas zawodów, jeden po drugim podnoszą się z siedzeń z rękami uniesionymi w górę. Niezapomniany widok!
Zawody wędkarskie to zazwyczaj adrenalina. Nie zabrakło jej i tym razem. Wszystko to za sprawą tego samego zawodnika, rodem z Wrocławia, który wymyślił, aby poklaskać sobie w kilku podczas zawodów.
Trudno wyobrazić sobie reakcję zawodników wkoło, kiedy nagle kilkanaście metrów obok rozbrzmiewają brawa, które zazwyczaj oznaczają rybę. Niektórzy, łowiący nieco dalej aż wstawali z koszy, aby ujrzeć to zjawisko.
Wszystko to działo się pierwszego dnia, w sektorze B, który okazał się najbardziej wyrównanym i zaciętym i który zapisze się w annałach jako pierwszy sektor w historii, w którym wszyscy zawodnicy złowili równą ilość ryb! Jaką domyślcie się sami.
Jednak nie tylko seniorzy miło spędzili czas.
Nasi nieco młodsi koledzy ze sektora juniorów również bawili się dobrze, a jednym z ciekawszych pomysłów był konkurs najdalszego strzału procą. Wszakże Grand Prix Polski uczy...
Efekt sobotnich poczynań to kilkanaście ryb, w większości w sektorach juniorów i kobiet. Pisząc ryb mam na myśli malutkie, pojedyncze okonie oraz jednego około 3kg leszcza, który złowiony został w sektorze A.
Niestety nie jestem w stanie zdać pełnej relacji z dnia drugiego, ponieważ moja drużyna wycofała się z "zawodów", ze względu na brak znajomości technik, które pozwoliły by nam na skuteczną rywalizację na akwenie, na którym zdarzenie miało miejsce.
Z relacji kolegów wiem, że w niedzielę, choć to nieprawdopodobne było jeszcze mniej ryb.
Podsumowując to smutne wydarzenie, trzeba się zastanowić nad całokształtem cyklu GPP.
Ogólnie panująca obawa zawodników i klubów przed podniesieniem głowy przejawia się zakulisowymi rozmowami i narzekaniami, jednak z tych czy innych powodów nikt nie ma odwagi mówić pewnych rzeczy głośno.
Nowy rok przyniósł kolejne zmiany regulaminowe, które jednak ograniczyły się do kosmetyki i szczegółów.
Przymus używania matrioszek cieszy jedynie sklepy wędkarskie, bo można je nieźle sprzedać, zwłaszcza, że brakuje ich na rynku. Zakaz domaczania zanęty, czy rozkładania sprzętu, przed którymś tam sygnałem są przepisami dobrymi, cywilizującymi nasze zawody i zbliżającymi je do europejskiej czołówki, jednak potrzeba jeszcze zmian dużo dalej idących:
Najważniejsza z nich to znalezienie nowych łowisk. Chociażby k.Ulgi w Opolu pokazuje, że zmieniamy daty, a ryb ciągle brak i ciągle prześladuje nas wspomniana wyżej uklejówka w trzcinkach.
Jednak zmienić łowiska nie możemy, gdyż na 150 osób mamy ich 7, może 10 w Polsce, pośród których jest kilka podobnych z uklejówką w trzcinkach (bywa że i trzcinki brakuje...).
Rozwiązanie jest proste: Zostawić w I lidze 15 drużyn, a reszta do drugiej ligi. Jeśli trzeba, zrobić i trzecią.
Wtedy mając 75-80 zawodników, znajdziemy dużo więcej interesujących łowisk, które możemy wykorzystać!
Piszę o tym z pełną odpowiedzialnością, mając w świadomości niepopularność takiego pomysłu. Wszak zaraz będzie przeciw połowa klubów. Jednak dobra decyzja wcale nie musi być popularna!
Kolejny kij w mrowisku to skład drużyny, gdzie cały czas pokutuje tylko nasz polski wynalazek, w postaci kobiety i juniora w drużynie.
Dlaczego w eliminacjach do Mistrzostw Świata, jakimi jest GPP łowi drużyna mieszana, a w samych MŚ 5 seniorów?
To mniej więcej tak, jakby w piłce nożnej w drużynie ligowej były 3 kobiety i 2 juniorów!
Mówią o tym wszystkie kluby, jednak nikt głośno! Wiele klubów ma problem ze znalezieniem kobiety, czego efektem jest zmuszanie żony, czy córki wędkarza do łowienia w zawodach, tylko dlatego, żeby nie mieć zera.
Czy to nie jest chore?
Oczywiście nie dyskryminuje tutaj Pań, czy juniorów, którzy powinni mieć swoją własną Ligę, poukładaną tak jak do tej pory, jednak łowić osobno, najlepiej w innych terminach, gdyż tylko wtedy jest szansa, żeby stanęli za nimi najlepsi wędkarze z GPP i nauczyli ich czegoś.
Sam widzę jakim problemem jest równoczesny start w zawodach mojego klubowego kolegi K.Geislera wraz z synem Mikołajem.
Dla Mikołaja nie ma lepszego trenera jak jego własny ojciec, jednak przez nasze przepisy jest tego wsparcia pozbawiony i to jest niedobre!
Wracając jednak do tematu Opola, to sprawa jest o tyle trudna, że w grę wchodzą pieniądze, czas, ambicje i nadzieje bardzo wielu ludzi. Splot niekorzystnych czynników spowodował, że zawody się odbyły, choć w moim przekonaniu nie powinny.
Na pewno pójdą protesty i pisma do GKS i Zarządu Głównego i na pewno będzie awantura, bo bez względu na ostateczne rozwiązanie tej sprawy, ktoś będzie czuł się pokrzywdzony i w jakimś sensie na pewno będzie miał rację.
W chwili obecnej z jednej strony są zawodnicy, którzy złowili w Opolu ryby, dzięki czemu zyskali doskonałe punkty w GPP; z drugiej zawodnicy, którym zawody w Opolu zaprzepaściły szanse na dobre miejsce w GPP 2010.
Czy rzeczywiście o tabeli najważniejszej Ligi wędkarskiej w Polsce powinny decydować przypadkowe rybki?
Ja uważam że nie!
A wystarczyła męska decyzja o odwołaniu zawodów w piątek...