Fatalna tegoroczna pogoda, której wynikiem były liczne powodzie i podtopienia skutecznie zdemolowała wędkarski kalendarz zawodów, praktycznie każdego szczebla. Dotyczyło to również komercyjnej ligi Colmic Liga Sponsorów, której finał, ze względu na warunki pogodowe zmieniano kilkakrotnie, zresztą podobnie jak większość naszych najważniejszych imprez spławikowych.
Ostatecznie rozegrano go na uldze rzeki Warty, popularnie zwanej Cybiną. Kanał o szerokości około 25m i głębokości 1,5-2m jeszcze nigdy nie gościł tak dużej imprezy, gdyż przy normalnym stanie wody w Warcie, z którą jest bezpośrednio połączony, wody jest tam po kolana i próżno szukać w nim ryb. Rok 2010 jest jednak wyjątkowy, jeśli chodzi o stosunki hydrologiczne, a pogoda wyraźnie kpi sobie z naukowców głoszących globalne ocieplenie i wielkie susze... Oczywiście nie nasza rola, aby roztrząsać tak poważne, egzystencjonalne tematy, a jedyne co trzeba nam wiedzieć, to fakt że w Cybinie wody było dużo, a może nawet nieco za dużo, gdyż jeszcze tydzień przed zawodami wylewała się ona na łąki międzywala, uniemożliwiając rozegranie zawodów. Na szczęście 10 dni przed finałem woda zaczęła opadać i to nie za sprawą globalnego ocieplenia, a wajchowego z Jeziorska, który przymnknął mocniej tamę, gdyż to właśnie zapora w Jeziorsku reguluje poziom wody w rzece Warcie, który to poziom skakał w tym roku bardzo, a co gorsza często nie miało to relacji z opadami deszczu.

Niemniej jednak w ostatnich dniach sytuacja się unormowała i wajchowy trzyma poziom wody dogodny do organizowania zawodów, a co ciekawe, normalizacja to zbiegła się w czasie z zakazem sprzedaży dopalaczy i co bardziej dociekliwi dopatrują się związku...
Wróćmy jednak do finału Colmica, który rozlokowano na Cybinie. Nie obyło się bez problemów. Pierwotnie przygotowany odcinek jeszcze tydzień wcześniej był pod wodą i droga dojazdowa nie pozwalała na wjazd samochodami. Padła więc decyzja, aby przenieść zawody na prawy brzeg, gdzie wystarczyło znieść sprzęt z wału przeciwpowodziowego. Minusem tej decyzji był podsektor A1, który zlokalizowano na tzw."Rozwidleniu", gdzie wody Warty dzielą się na dwa ramiona. Odcinek bardzo rybny wiosną i latem, teraz okazał się bardzo słaby i mocno odbiegał od reszty stanowisk położonych w dole rzeki i nie przekraczały kilograma.
Na szczęście usytuowano tam tylko 8 stanowisk, a cała reszta mieściła się w dole rzeki, gdzie ryby dopisały.
Dominowała drobna płotka, której było na tyle dużo, że równo obsłużyła całe 40 stanowisk. Ryby brały wszędzie i tylko od zanęty i szybkości zawodnika zależało miejsce w podsektorze. Już dawno nie oglądaliśmy zawodów, w których element szczęścia w losowaniu odsunięty został na dalszy plan.Osiągane wyniki oscylowały w granicy 2kg, a najlepsi dochodzili do 5kg. Zdecydowanie najrybniejsze były podsektory A2 i B1. Położone poniżej wypływu małej rzeki wpływającej do kanału obfitowały w ryby, które miały zdecydowanie największe rozmiary. To właśnie tutaj łowiono największe płocie i właśnie tutaj padły najwyższe wyniki.
Zdecydowanie najlepiej łowili zawodnicy używający 13m tyczek. Choć ryb było sporo i trzeba je było odławiać bardzo szybko, to 11m wędka nie stanowiła równorzędnej alternatywy, a to za sprawą nierównego dna, jakie najczęściej spotykano na tej właśnie odległości od brzegu. Najważniejszym było znalezienie jak najrówniejszego dna, najlepiej bez zaczepów. Zanęta która trafiła na takie właśnie podłoże pracowała najlepiej i rozkładała się najrówniej, ułatwiając precyzyjne łowienie i lokalizację ryb.
Zanęta najlepszych zawodników była ciemna, lub wręcz czarna, solidnie dociążona gliną. kolor wynikał z rodzaju, a właściwie wielkości poławianych ryb, a dociążenie z dość silnego nurtu, panującego na łowisku.

Łowisko do złudzenia przypominało rzekę Wartę, jaką pamiętamy z lat ubiegłych, kiedy to jej głębokość w Poznaniu miała 1,8-2,5m. Wszak jest to Warta, choć nieco inaczej... Jednak nurt, a w szczególności jego warstwowe rozłożenie jest dokładnie takie samo. Stąd żwir i glina w zanęcie.
Powyższy opis jest oczywiście dużym uogólnieniem. Jak rzecz się miała na poszczególnych sektorach?
Pierwszego dnia najgorsze wyniki padły w A1. Sektor wygrał M.Zachwyc łowiąc 11 ryb o łącznej wadze nieco ponad kilogram. Niestety cała reszta sektoru miała już wyłącznie pojedyncze ryby, z zerami włącznie.

Zabawa zaczęła się w A2, gdzie średnia waga oscylowała w granicach 3000 pkt. Jeśli dodamy, że średnia waga ryby wynosiła około 3kg, a rzeka płynęła na 10g, możemy sobie wyobrazić jak ostra była tam jazda.
Okrasą tej walki było kilka ogromnych ryb, które spiął Remek Zielonka. Prawdopodobnie były to duże karpie, które podczas wielkiej powodzi uciekły z karpników, lub jeziora Maltańskiego. Normalnie są one obiektem łowów zwykłych wędkarzy, którzy właśnie w tym miejscu na nie polują, a miejsce jest szczególne, gdyż powyżej sektora A2 do kanału wpływa rzeczka z jeziora Maltańskiego, w którym karpi jest całkiem sporo, co mogliśmy zaobserwować podczas klubowych Mistrzostw Świata w Poznaniu.

Czy były to karpie, czy też Remek miał zapas dopalczy, tego się pewnie już nie dowiemy, faktem jest, że w jego siatce żadna duża ryba nie wylądowała, za to w łowisku zrobiły mu na tyle dużo hałasu, że przepłoszyły ryby mniejsze i Remek skończył na 3 miejscu w sektorze, który wygrał jego sąsiad Schiele Marcin wynikiem 4235g.
Sektor B1 był prawdopodobnie najrówniejszym i najbardziej zaciętym, gdyż i zawodnicy w nim łowiący nie byli z pierwszej lepszej łapanki. Tradycyjnie już otwierające stanowisko wylosował Kamil Dzikiewicz, który losuje skraje z taką częstotliwością, jak gimnazjalista zaglądał do sklepów z dopalaczami.
Kamil, jak ma to w zwyczaju zaczął od mocnego uderzenia, łowiąc na początek prawie kilogramowego jazia.
Rybka od razu ustawiła sytuację w sektorze, a rękawiczka na ręku Kamila świadczyła, że szykował się do szybkiej wymiany ciosów (Używa jej, żeby tyczka szybko i łatwo ślizgała się po ręce, kiedy łowi duże ilości ryb). Rzeczywiście Kamil łowił szybko i skutecznie, jednak zabrakło mu nieco do Piotra Piotrowicza, który łowił nieco wolniej, jednak większe ryby i w efekcie przeskoczył Kamila o niecałe 300g.
Niewiele mniej, bo zaledwie 50g od Kamila miał miejscowy tyczkarz: Paweł Lach, który sztukowo był zdecydowanie najlepszy, jednak łowił ryby nieco mniejsze.

Wreszcie sektor B2, w którym sam łowiłem, i który wbrew złośliwościom moich kolegów, twierdzących że jedynki miałem tylko w szkole; wygrałem, łowiąc 3975g. Mój wynik to 135 małych płoci, które łowiłem 13m tyczką. Diagram zestawu umieściłem obok.
Sektor C1 był o wiele słabszy niż zapowiadał to piątkowy trening. Zabrakło tu płoci, a o wynikach zadecydowały pojedyncze większe ryby, pośród których pokazało się kilka leszczy i dużych płoci.
Właśnie te ryby miał w siatce podczas ważenia Robert Pilarski (na zdjęciu), który wygrał ten podsektor, jak również Daniel Pietrzak, który wygrał otwierający sektor C2.
Po sobotniej turze większość zawodników była zadowolona. Dużo ryb, wspaniała, słoneczna pogoda, a do tego dobra atmosfera oraz niezłe jedzenie. To wszystko sprawiło, że w odczuciu zawodników tura była bardzo udana.

Na zdjęciu powyżej R.Suwada, zwycięzca sektora A1
Niewiele zmieniło się dnia drugiego. Niemal lustrzane odbicie wyników, z mizerią w A1, gdzie niestety sam trafiłem i gdzie wcale się nie popisałem. Po wylosowaniu podsektora A1 odeszła mi chęć nie tylko do łowienia, ale i do życia, z resztą spieprzyła się nawet pogoda i zerwał się straszny wiatr. Porządanie zdobycia nagrody głównej było jednak tak wielkie, że nie poddałem się i walczyłem do końca, rozkładając cały sprzęt jaki miałem w pokrowcu i używając wszelkich znanych mi technik, zarówno z krainy regulaminu, jak i jego peryferii. Niestety klątwa stwierdzenia: "Dużo sprzętu, mało talentu" dopadła mnie i sponiewierała okrutnie, dając mi połów w postaci 6 ryb, o łącznej wadze 265g, co dawało 5 miejsce w sektorze. I wcale nie wierzyłem moim kolegom z drużyny, którzy wygrali swoje sektory, mówiących słowami pieśni narodowej naszych piłkarzy: "Nic się nie stało..." Zwłaszcza, że prze ze mnie przegrali pierwsze miejsce drużynowo. Co prawda dopiero wagą...
Wędkarstwo uczy pokory. To bardzo mądre słowa, choć równie mądre mówią, że "Wędkarstwo to sport dla odpornych psychicznie i ... dobrze losujących".
Drugiego dnia pokorę przyjęli jak jeden mąż wszyscy zwycięzcy z dnia pierwszego. Nikt nie zrobił dwóch jedynek, czego przyczyną było też i losowanie, które w jednym podsektorze B2 ustawiło aż trzech zwycięzców sektorów z dnia pierwszego. Łowili tutaj: M.Zachwyc, R.Pilarski i M.Schiele. Nie dali oni jednak rady R.Zielonce, który tym razem omijał karpie i łowił płocie, które łowił na tyle skutecznie, że zrobił wynik 3235g.

Podobna konstelacja gwiazd miała miejsce w sektorze C1, gdzie aż dwóch panów nosiło koszulki liderów z dnia pierwszego, jednak pogodził ich Adam Przytuła, łowiąc duże płocie, do których nie dokopał się dnia pierwszego. Problemem Adama jest to, że zbyt mocno uwierzył w słowa naszego byłego premiera, że: "Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy" i wiedziony tym motto, już trzeci komercyjny finał zaczyna słabym wynikiem dnia pierwszego, z doskonałym finiszem w dniu kończącym zawody (identycznie było tydzień wcześniej we Warszawie, podobnie na Maverze w Poznaniu).
Adam to jednak solidna firma i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
Ma również jako jedyny niewątpliwą satysfakcję z tytułu pokonania w sektorze zwycięzcy zawodów Piotra Piotrowicza, który podczas tych zawodów łowił bardzo równo i zdobywając 2 miejsce w sektorze osiągnął doskonały wynik 3pkt sektorowych, co dało mu pierwsze miejsce w całych zawodach.
Piotr to doskonały wędkarz rzeczny, z niebywałym doświadczeniem, jeśli chodzi o uciągi, które wynika z faktu, że Wartę widzi z okna swojego domu i nad której brzegiem spędza większość wolnego czasu. Teraz dodatkowo ma argument przetargowy w pertraktacjach z żoną w postaci czterokołowej nagrody, jaką otrzymał za pierwsze miejsce. Oczywiście jeśli podaruje ją żonie, a nie zamieni na jakiś nowy pak z kilkoma topami...
Tuż za Piotrem uplasował się Robert Suwada, który zakończył zmagania z taką samą ilością punktów, jednak mniejszą wagą. Robert drugiego dnia wygrał sektor A1 wagą 1120g, łowiąc aż 10 ryb, czym znacznie przebił konkurencję.
Brązowy medal i trzecie miejsce przypadło w udziale R.Zielonce, bez którego podium w Poznaniu wyglądało by jakoś dziwnie.
NA zakończenie kilka słów o organizacji zawodów.
Tutaj duże słowa uznania, dla firmy Catfish i personalnie Karoliny i Tomka. Ogromne zaangażowanie zarówno finansowe, jak i personalne sprawiło, że był to jeden z najlepszych finałów, na jakich byłem.
Dobrze zorganizowane miejsce zbiórki, dużo nagród, wystawa sprzętu i miła atmosfera.

Dla miłosników atrakcji kulinarnych dużo dobrego jedzenia, z największą atrakcją: pieczonym prosiakiem w roli pierwszoplanowej.

W kategorii "Pogromcy Prosiaka" mieliśmy swojego faworyta...